Dlaczego strach przed czymś jest silniejszy niż chęć zrobienia tego? Dlaczego nie walczymy o swoje marzenia? Dlaczego z góry zakładamy, że coś Nam się nie uda? Że inni o Nas źle pomyślą czy powiedzą? Dlaczego opinia innych jest tak dla Nas ważna? Dlaczego wszystko inne jest ważniejsze niż my sami?
Mamy jedno życie. Drugiego nikt Nam nie da. (No chyba, ze ktoś wierzy w życie po śmierci :)) Każdy chce je przeżyć po swojemu. Jak najlepiej dla samego siebie... A mimo to na każdym kroku napotyka mnóstwo przeszkód. Dlaczego tak łatwo się poddajemy. Nie walczymy o siebie, o Nasze szczęście i spokój wewnętrzny.
Czy jest to problem XXI wieku? Czy może powinniśmy sięgnąć pamięcią Naszych przodków? W końcu to oni mieli bardziej rozwinięty mechanizm przetrwania niż radości z życia. Pewnie dlatego w nas przez te wszystkie wieki rozwinął się strach np. przed śmiercią,
bólem czyli instynkt samozachowawczy. Jesteśmy już tak
skonstruowani - Nasze umysły są zdominowane w 90% przez emocje czyli
strach, a 10% tylko przez marzenia. Gdybyśmy zamienili odwrotnie proporcje, mielibyśmy duży problem z przetrwaniem.
Nie potrafimy się skupić na tym co dobre, czyli co możemy osiągnąć. Łatwiej jest Nam koncentrować się na własnych obawach, czyli na tym co złe.
Zachowania te związane są z instynktem. Wolimy być przygotowani na
złe rzeczy niż być zaskoczonymi pozytywnie. Dlatego codziennie słuchając
najprzeróżniejszych wiadomości, czy przypadkiem nie zagraża Nam wojna,
albo jakiś inny atak terrorystyczny, a może jakiś kataklizm - denerwujemy się tymi sprawami i stresujemy myśląc: ”co by było gdyby... było”.
To właśnie Nasz instynkt powoduje, że jesteśmy cały czas w gotowości do trzymania maczugi pod ręką.
Czy dostrzegamy teraz, jak strach Nami manipuluje? Pora, aby to zauważyć.
Myślisz, że dlaczego wyzwalasz u innych ludzi negatywne emocje?
Ponieważ, oni tak się zachowują ze strachu. Gdy pod Twoją osobę są
kierowane różne słowa krytyki, złości albo nienawiści – tym zachowaniem
właśnie steruje strach narzucony przez instynkt samozachowawczy.
Przytoczę Ci moją historię, która wydarzyła się w zeszłym tygodniu. Postaram się, żeby było zwięźle.
Jakiś miesiąc temu runęło moje życie osobiste. Rozstałam się ze swoim partnerem. Sama również przyłożyłam do tego rękę. Nie wchodząc w szczegóły... Wiedziałam i czułam, ze tak być nie może. Że nie mogę stracić tak wspaniałego człowieka jakim On jest. Nie wyobrażałam sobie innego mężczyzny u swego boku. Nagle po raz pierwszy w życiu doszłam do wniosku, że albo będę z Nim albo nie chcę nikogo innego. Nasza sytuacja nie jest łatwa. Dzieli Nas 350 km, które z różnych względów nie mogą póki co się skrócić. Zaryzykowałam. Pojechałam do Niego. Wbrew rodzinie, wbrew wszystkim, którzy mi odradzali i mówili, ze na odległość się nie uda itd. UDAŁO SIĘ. Zaryzykowałam. Dla siebie. Dla nas. Dla wspólnej przyszłości. Wiedziałam, ze jeśli nie pojadę tych 350 km to nic nie zdziałam. Pojechałam w nadziei, ze On nadal mnie kocha, że wszystko się ułoży. Czarne scenariusze też miałam w głowie (jestem tylko człowiekiem), ale powtarzałam sobie nieustannie: "DASZ RADĘ!". Dałam. Udało się. Wiem, że teraz moze być już tylko lepiej. Pamiętaj: KTO NIE RYZYKUJE TEN NIE MA (albo jak mawia moja koleżanka: KTO NIE RYZYKUJE TEN NIE PIJE SZAMPANA :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw ślad po sobie. Bardzo chętnie odwiedzę i Ciebie :) Pozdrawiam.